środa, 8 marca 2017

Liga Mistrzów bez niespodzianek


We wtorkowych meczach 1/8 finału Ligi Mistrzów nie doczekaliśmy się spektakularnych powrotów. Do kolejnej rundy awansowały drużyny, które wyraźnie wygrały pierwsze mecze. W Londynie, Arsenal po raz kolejny przegrał z Bayernem 1:5, natomiast we Włoszech Napoli uległo  Realowi 1:3. Podczas obu meczów to gospodarze pierwsi strzelali bramki, jednak z biegiem czasu przewaga przyjezdnych zespołów stawała się coraz większa.


Wygrana Bawarczyków w Monachium 5:1 postawiła ich w roli niekwestionowanego faworyta przed wtorkowym rewanżem. Arsene Wenger hucznie zapowiadał, że stawką tego meczu, będzie gra o honor i dumę. Twierdził, że jeżeli mocno wierzy się w zwycięstwo można wygrać w każdym meczu, a jego zawodnicy, jak i on tą wiarę mają. Arsenal zaczął mecz w sposób, który potwierdzał słowa francuskiego menadżera.  W 20 minucie Theo Walcott przeprowadził indywidualną akcję, która zakończyła się bramką. Anglicy po strzelonym golu zaczęli grać jeszcze bardziej ofensywnie, szukając swojej okazji do strzelenia drugiej bramki. Sędziowie podjęli kontrowersyjną decyzję w 34 minucie meczu. Najbardziej aktywny z kanonierów Walcott został sfaulowany w polu karnym przez Xabiego Alonso, jednak po konsultacji arbitrzy nie zdecydowali się na podyktowanie jedenastki. W odpowiedzi na listę strzelców powinien wpisać się Lewandowski, jednak nie trafił w piłkę. Arjen Robben idealnie dorzucił piłkę za linię obrony, lecz Robert przestrzelił w tej sytuacji i posłał piłkę obok słupka bramki strzeżonej przez Ospinę. Przed końcem pierwszej połowy, Alexis Sanchez próbował  z rzutu wolnego zaskoczyć Manuela Neuera. Dobrze ustawiony Niemiec nie miał jednak problemów z obronieniem tego strzału. Po pierwszej połowie świetnie grający Arsenal, w pełni zasłużenie prowadził z niemrawie grającym Bayernem. Do awansu Anglicy potrzebowali jeszcze trzech bramek, jednak z taką grą mogli mieć nadzieję na końcowy sukces.


Druga połowa przyniosła diametralną zmianę. Na początku Arsenal mógł podwyższyć prowadzenie na 2:0, ale doskonałą sytuacje zmarnował Giroud. Był to ostatni moment, w którym kanonierzy mogli nawiązać realną walkę z Bayernem o awans. Po tej sytuacji, Bawarczycy ruszyli do ataku, czego efektem była sytuacja z 53 minuty. Piłkę w pole karne dostał Lewandowski, którego bez pardonu potraktował Koscielny. Tym razem sędzia nie miał watpliwości i wskazał na 11 metr. Pierwotnie arbiter pokazał Francuzowi żółtą kartkę, jednak po chwili zawodnik Arsenalu ujrzał drugą za niesportowe zachowanie i protesty. Kapitan reprezentacji Polski bez problemu zamienił jedenastkę na bramkę, co praktycznie pogrzebało jakiekolwiek szansę Kanonierów. Od tej sytuacji na boisku istniała już tylko jedna drużyna - Bayern. Bawarczycy pomimo pewnego awansu nie zamierzali poprzestać na remisie w Londynie. W 68 minucie Sanchez stracił piłkę przez polem karnym, co skutecznie wykorzystał Arjen Robben, strzelając bardzo ładną wyglądającą bramkę.  Nieszczęście Arsenalu miało jednak dopiero nadejść. Brak jednego z filarów bloku defensywnego Kanonierów, Bawarczycy wykorzystali maksymalnie. Między 75 a 76 minutą dwie bramki powinien zdobyć Lewandowski, jednak najpierw trafił w słupek, a później zatrzymał go Ospina. Polaka w 78 minucie wyręczył Douglas Costa, który  ruszył do kontry i płaskim strzałem zza pola karnego pokonał bramkarza Kanonierów. Chwilę później ( 120 sekund ) było juz 4:1 dla Bayernu. Składną akcję gości wykończył Arturo Vidal, który otrzymał podanie z głębi pola i w sytuacji sam na sam z Ospiną zdobył bramkę. Chilijczyk 5 minut później ponownie wpisał się na listę strzelców, ustalając wynik spotkania na 5:1 dla Bayernu. Kibice Arsenalu nie widzieli większości bramek zdobywanych przez przyjezdnych, ponieważ po drugiej bramce Bayernu zaczęli opuszczać stadion. Wynik dwumeczu 10:2 dla drużyny z Bawarii mówi sam za siebie. Drużyna prowadzona przez Wengera przegrywa 7 raz z rzędu w tej fazie Ligi Mistrzów, do tego w upokarzającym stylu. Wczorajsza porażka z Bayernem była najwyższą u siebie, od chwili otwarcia Emirates Stadium w 2007 roku.


Na ten mecz w Neapolu czekano, od momentu kiedy stało się jasne, że to właśnie Real Madryt będzie rywalem miejscowego Napoli w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Po porażce na Santiago Bernabeu, trener Neapolitańczyków Sarri podchodził do rewanżu ze spokojem, twierdząc że cała presja spoczywa na Królewskich. Fani w Kampanii z optymizmem podchodzili do rewanżu na swoim stadionie, ponieważ do awansu Napoli potrzebowało zaledwie 2 strzelonych bramek, przy żadnej straconej. Zgodnie z zapowiedziami, to Włosi rozpoczęli spotkanie aktywniej od Realu. Przez pierwszy kwadrans Neapolitańczycy mieli 3 dobre szansę, na objęcie prowadzenia, jednak piłka było albo skutecznie wybijana z pola karnego Navasa, albo strzał był za słaby jak w przypadku Ghoulama.  Następnie do głosu zaczęli dochodzić gracze z Madrytu. Najpierw swojej okazji nie wykorzystał Kroos, który uderzał piłkę zza pola karnego, jednak był to zbyt lekki strzał by zaskoczyć Reine. Następnie swoich sił spróbował Bale, jednak i tym razem golkiper Włochów stał na posterunku. Od tej pory wydawało się, że to Królewscy przejmą inicjatywę w tym meczu, ale to Napoli w 24 minucie spotkania dopięło swego i strzeliło bramkę. Hamsik dostał dokładne podanie na 16 metr, odegrał piłkę bez przyjęcia do dobrze ustawionego Mertensa, a Belg znajdujący się w kapitalnej formie płaskim strzałem pokonał bezradnego Navasa. W tym momencie Napoli do awansu potrzebowało tylko jednej bramki, przez co na twarzy Zidane'a pojawiło się zakłopotanie. Jeszcze przed zmianą stron, zawodnicy Sarriego mogli podwyższyć prowadzenie, ponieważ po błędzie obrony w dogodnej sytuacji znalazł się Mertens. Tym razem Belg nie trafił czysto w piłkę, która po jego strzale odbiła się od słupka i wróciła na plac gry. Do szatni drużyny schodziły przy skromnym prowadzeniu Napoli, które zapowiadało ogromne emocje w drugiej połowie.


Po zmianie stron, to Królewscy zadali pierwszy cios. W 52 minucie z narożnika boiska dośrodkował Kroos, a Ramos pokonał strzałem z głowy  Reine, dając Realowi bezcenną bramkę na wyjeździe. Ten gol wprowadził zakłopotanie w szeregi Napoli. Włosi zaczęli się gubić, ich ataki stały się niezorganizowane, a sami zawodnicy coraz bardziej nerwowi. W 56 minucie szkoleniowiec gospodarzy postanowił dokonać pierwszej zmiany, posyłając na boisko Marco Roga. Młody Chorwat nie zdążył  zaliczyć jeszcze pierwszego kontaktu z piłką, a na Napoli spadł kolejny cios. Ponownie futbolówka została dośrodkowana w pole karne Reiny, a swojego bramkarza zmylił Insigne, kierując ją do własnej siatki i rozstrzygając w praktyce losy dwumeczu. Tempo gry opadło, ekipa Polaków nie napierała na bramkę Navasa z takim zacięciem, ale i Królewscy byli świadomi tego, w jak dobrej  są sytuacji.  Efektem tego, było więcej miejsca na boisku, co przełożyło się na dużą ilość dogodnych sytuacji z obu stron. W 70 minucie na boisku pojawił się Milik, który zmienił zmęczonego Insigne. Z kolei Zieliński otrzymał od Sarriego kwadrans, na pokazanie swoich umiejętności,  pojawiając się na murawie za Hamsika. Zmiany nie spowodowały jednak wyraźnej poprawy gry Napoli.  Widać było chęci do gry u obu Polaków, jednak nie zdołali oni wpłynąć na końcowy rezultat. Real do ostatniego gwiazdka kontrolował sytuację na boisku.  W końcowych minutach Morata zdołał trafić do siatki pieczętując awans ekipy z Madrytu. Pomimo wyniku 2:6 w dwumeczu, trzeba przyznać że Napoli godnie pożegnało się z Ligą Mistrzów. Kibice z Włoch przez długi czas  będą wspominać słupek Mertensa, który mógłby dać awans ich ukochanej drużynie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz